Z pamiętnika młodej działaczki
Nie nazywamy się dwa miliony. Nie nazywamy się też 500 tys., 171 tys., 5 tys., ani nawet tysiąc. Nie nazywamy się nawet 50 - że sparafrazuje hasło tegorocznego Marszu Równości w Krakowie.
- Magda Dropek -
Za nami tęczowe wydarzenia w Łodzi, Krakowie, Trójmieście. Przed nami zwieńczająca tęczowy sezon wiosenny Parada Równości. Nie da się ukryć, że się dzieje. Od kilku dni nie mogę jednak pozbyć się pytania: ale po co, dla kogo i w jaki sposób się dzieje?
Od kilku lat angażuję się w festiwal Queerowy Maj i krakowski Marsz Równości. Lubię zupełnie inną energię i formę pracy, którą daje grupa nieformalna. Lubię poznawać nowych ludzi, słuchać ich pomysłów, nawet gdy co roku irytuję się tym, że pewne rzeczy trzeba ciągle na nowo przerabiać. Jestem dumna: z siebie, ale przede wszystkim z grupy, z wspólnej pracy. Lubię ten moment zaraz po Marszu, gdy zmęczeni, spaleni słońcem, ale uśmiechnięci ludzie rzucają się sobie w ramiona. Te same obrazki widziałam w tym roku w Łodzi, czy na zdjęciach z Trójmiasta. Różne, ale jakby te same, zmęczone twarze. No właśnie.
Mam przywilej poznawania, ale też działania w różnych inicjatywach: praca w portalu, grupa nieformalna, od dwóch lat fundacja. Daje mi to szansę na spojrzenie na wiele rzeczy z dystansu. Z drugiej strony często znajduję się w grupach, w których czuję się zbyt „mainstreamowa” i za mało queerowa. Parę dni później, w innej grupie to ja jestem tą radykalną „aktywistką”. Na marginesie dodam, że sama długo nie miałam odwagi siebie tak nazywać, musiałam chyba dojrzeć do tego, zaakceptować też w sobie to, że chcę to robić i że mnie to kręci. „Mówisz jak aktywistka” już nie jest dla mnie obelgą.
Od kilku dni noszę w sobie tekst. Nie oznacza on, że coś się nie udało. Wręcz przeciwnie, pomijając niezbyt udany klimat polityczny i listę rzeczy, które wciąż trzeba załatwić, czuję, że „coś się zmienia”, „dzieje się”, chociaż powoli. Coraz częściej zastanawiam się jednak: po co i dla kogo? Różnorodność organizacji i grup w Polsce jest ogromna: i dobrze, jest potrzebna, różnymi drogami musimy też dochodzić do wspólnego celu. Ale czy w sumie znamy ten cel? Związki partnerskie, jasne. Penalizacja mowy i przestępstw z nienawiści – oczywiście. Edukacja – też czeka, Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej robi jednak świetne rzeczy i widać zmiany. Ale czy nie powinno być coś jeszcze? Gdzieś tam daleko, za górami, za lasami? Czy w pogoni za naszymi mniejszymi celami nie zgubiliśmy czegoś ważniejszego? Polskie organizacje (w końcu) się profesjonalizują, ale jakim kosztem? A nawet powinnam zapytać: czyim? Realizujemy projekty, z których często nic nie wynika, ba, nawet nikt o nich nie wie – bo często nie mają żadnego wpływu na nasze życia. Tak zafiksowujemy się na lobbingu politycznym i przejrzystym dla wszystkich przekazie, że często nie zauważamy, gdy zaczynamy wykluczać inne osoby: w tym te naszym zdaniem mniej normatywne, nieprzystające do wizerunku rodem z „Seksu w wielkim mieście”? Nasza energia i zapał są często zabijane przez papierkologię i pogoń za pieniędzmi. Z drugiej strony, gdy nie ma pieniędzy jest jeszcze gorzej. Pracujemy w grupach nieformalnych, w których za wszelką cenę próbujemy uniknąć hierarchizacji i powielania społecznych struktur, co kończy się często chaosem i rozmytą odpowiedzialnością. Mówimy, że robimy coś wspólnie i dla wszystkich, ale oburzamy się na każdą krytykę naszych działań. I w końcu: walczymy z opresją, a często sami i same używamy w tej walce opresyjnych metod. Równość za wszelką cenę.
W ostatnich tygodniach wiele razy słyszałam zarzut, że aktywiści i aktywistki w Polsce, organizacje oraz grupy nie potrafią się komunikować, każdy sobie i do przodu. Kiedyś myślałam, że to rozbicie jest potrzebne, by zagospodarować różne pola działania, a często też nie wchodzić sobie w drogę. Teraz jednak myślę, że to nie ma sensu i w ten sposób nigdy nic nie osiągniemy. Dopóki organizacje walczące o związki i małżeństwa nie spróbują zaakceptować faktu, że nie każdy ich chce, a NGO z dużych miast zrozumieją, że dla niektórych LGBT walka z homofobią jest tak abstrakcyjna, jak dla nich to, że gej albo lesbijka może głosować na Dudę. Dopóki ci bardziej uprzywilejowani, bo mogący sobie pozwolić, by wiosną być na marszu w każdym mieście, będą mieli świadomość, że nie wszyscy tak mogą. I dopóki nie zaczniemy o tym normalnie rozmawiać.
Patrzę też na Was drodzy czytelnicy i czytelniczki.
Polityka to nie jest coś, co można lub należy lubić. To jest nieodłączna część naszego życia. Wybieramy reprezentantów społeczeństwa, aby w naszym imieniu zarządzali państwem i regulowali sprawy społeczne oraz gospodarcze. Jesteśmy odpowiedzialni za sprawowanie kontroli nad nimi. Póki tego nie zrozumiemy, nie zbudujemy społeczeństwa obywatelskiego, którego członkowie patrzą dalej niż na koniec swojego nosa. Nie musi się to wcale wiązać z działalnością w partii politycznej, ale nieodzownym elementem takiej postawy jest zainteresowanie kwestiami społecznymi i gospodarczymi, uczestnictwo w przeróżnych inicjatywach oddolnych, pisanie petycji, ogólnie: pokazywanie, że się istnieje i nie ma się wszystkiego w rzyci. Owszem, to wymaga wysiłku, także intelektualnego. Ale mózg też warto ćwiczyć.
koledzy, koleżanki, drogie osoby - włączajcie się w działania pobliskich organizacji. na tyle, ile możecie - czasami wystarczy tylko udostępnić wydarzenie, żeby dotarło to tej jednej osoby, która akurat może okazać się beneficjentką danego projektu. nie bójcie się podejmować aktywność, nie dawajcie się zwieść pozorom, że to 'robota dla fachowców' - w organizacjach pozarządowych wszyscy są na swój sposób początkujący.
tylko wspólną siłą, podejmując działania razem, jesteśmy w stanie wiele zmienić. a organizacje (m.in. takie jak nasza) bardzo potrzebują Waszej pomocy, żeby prowadzić dobrze swoje działania i zmieniać naszą rzeczywistość.
pozdrawiamy!
1. Np. są organizacje, które walczą o związki partnerskie, a są też te, które walczą o zupełną równość małzeńską. Nie mogą lobbować razem, bo lobbują o coś innego, ich przekaz byłby niespójny - a co za tym idzie, pozbawiony autorytetu.
2. NGOsy LGBT działają na różnych polach. Jedne specjalizują się w organizowaniu pomocy (np. Lambda), inne w rzecnictwie (np. KPH), a jeszcze inne działają na rzecz stricte wycinka skrótu LGBT (np. T - Trans-fuzja).
3. Wreszcie, sprawa tu nieporuszona - organizacje działają dzięki pomocy z zewnątrz, nie znam w Polsce samofinansującego się NGO. Cele ustalane są z tym, kto pomaga finansowo. Więc jak współpracować z inną organizacją, jeśli ona życzyłaby sobie coś innego niż ktoś, kto kolokwialnie "wykłada kasę"?
A na koniec dnia, tak "skłóceni", widzimy się razem na Paradzie, widzimy się razem w i pod Sejmem, widzimy się na tym samych debatach i tych samych festiwalach. Może i brak współpracy (choć znam też masę przykładów pozytywnych), ale NIE brak solidarności.
A dla kogo? Dla wszystkich nieheteroseksualnych osób. I dla 30-letniego wielkomiejskiego ujawnionego geja z klasy średniej, który chce w końcu sformalizować swój związek, ale i dla dorastającej ubogiej lesbijki z małej homofobicznej wsi, która jeszcze nie wie, że to, że podobają jej się dziewczyny to nic strasznego, co jej próbuje wmówić ksiądz na mszy. Walka z homofobią jest ważna i dla jednej i dla drugiej osoby. Z tym, że dla każdej z nich muszą być wykonywane inne działania zwiększające ich dobrostan, o których pisałem wcześniej.
Pewnie taka dyskusja na temat celów i sposobów działania powinna być prowadzona, ale raczej na jakimś forum skupiającym te organizacje. My czytelnicy, nie jesteśmy członkami tych organizacji, nie mamy więc wpływu na ich sposób działania (poza pójściem na paradę i przeznaczeniem 1% podatku). Jeżeli pytasz nas w ramach „konsultacji społecznych”, to moje zdanie wyłuszczyłem powyżej.
Życzę szybkiego zażegnania kryzysu egzystencjalnego :-)
Działania na rzecz zmiany prawa, to działania polityczne.
Chodzi mi bardziej o to by wypowiadać się w ludzki sposób, mieć dobre argumenty ale nie używać politycznego języka.
Działania na rzecz zmiany prawa, to działania polityczne.
Jak rozumiem aktywiści i aktywistki działający w innych niż Pani organizacjach nabrali wodę w usta? Nie sądzę by "nagle" Wszyscy z Nich podzielali Pani pogląd. Trudno oczekiwać dyskusji, pod bardzo trafnym artykułem, ze strony Nas, czytelników i czytelniczek, skoro Ci działający w organizacjach nie zamieszczą tutaj swojej opinii.
Dla mnie osobiście brak wspólpracy jest bardzo widoczny. Boli obojętność na brak wsparcia zwłaszcza w działaniach wirtualnych (fb) ze strony zarządzającymi stronami. To jest widoczne. Część jest "Pride" w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Niestety trochę się z tym nie zgodzę, istnieją takie grupy które działają w nieprzemyślany sposób szkodząc opinii innych na nasze środowisko, często dzieje się też tak że pewne stowarzyszenia nie działają razem mając nawet identyczne postulaty. Moim zdaniem powinniśmy wpierw przekonać ludzi LGBT do tego aby zaczęli się interesować swoim losem, a co do tego nie zauważam żadnych starań. Nie ma takich osób które mówiłyby głośno co pojedyncze jednostki mogłyby zrobić same dla poprawienia sytuacji osób lgbt w Polsce, prócz chodzenia na manifestacje i czasami podpisania jakiejś petycji.
Czy istnieją jacyś polscy youtube'rzy którzy poświęcili swój kanał wyłącznie na temat praw osób lgbtq?
Działajmy troszkę mniej politycznie, ludzie nie lubią polityki i ludzi używających trudny język, pokażmy że społeczność lgbtq jest w prawie każdej rodzinie. Pamiętajmy tak naprawdę że jest lekkim absurdem walczenie o nasze prawa bo nam się należą i jest to nie do kwestionowania. Jest to taki absurd jak ten gdy czarni walczyli by być uznawani za ludzi a nie za przedmioty wykonujące ciężką robotę, jak kobiety walczące o prawo do jazdy samochodem, głosowania w wyborach czy siłę by mówić o gwałtach i przemocy w rodzinie. Łammy stereotypy. Jednoczmy się zamiast dzielić. :) Bądźmy #pride
Coś mi się wydaję, że na siłę wyolbrzymia/przejaskrawia Pani pewne zjawiska, po to aby ładny tekścik wyszedł.
Nic dodać nic ująć.
Tekst naciągany,tezy utopijne.